Ostatnia farska krowa
Dawniej parafie miały swoje pola i gospodarstwo. Dochody z tego gospodarstwa utrzymywały przede wszystkim proboszcza. Wierni do „koszyczka” nie musieli wrzucać pieniędzy na bezpośrednie utrzymanie księży. Po drugiej wojnie światowej w 1945 roku, pietrowicki proboszcz ks. Weidler zarządzał jeszcze swoim farskim gospodarstwem. Było tego dokładnie 22 ha i było to największe gospodarstwo we wiosce (najwiekszi statek na dziedzinie). Do kościoła należało też tzw. pole rechtorowe - 20 juterek czyli 5 ha (pod Makowem z prawej strony). To pole dzierżawił zawsze aktualny kierownik szkoły (rechtor). Do 1873 szkoły w Niemczech były prowadzone przez kościół. Drugie największe gospodarstwo posiadał Gotzmann(Rzehorzek)-20 ha. Największa część pola kościelnego położona była tuż za farską stodołą, dziś na tym gruncie stoi SPK Jedność, przedszkole i boisko sportowe „Start-u”. Reszta farskiego gruntu była pod Makowem. Farskie pola były bardzo solidnie uprawiane, proboszcz na wsi miał pod tym względem duży autorytet. Farska stodoła stoi jeszcze dziś, a pomieszczenia gospodarcze zostały ostatecznie niedawno rozebrane, dziś jest tam parking. Jeszcze po wojnie, zaraz przy drodze była masztalnia, a w niej 3 dorodne konie. W dalszych pomieszczeniach stało 6 krów. Pole księdzu proboszczowi uprawiał Emil Marcinek, a potem Jerzy Mende, który był też bardzo dobrym jeźdźcem. Potrafił przygalopować na koniu aż pod same drzwi gospody u Neumanna. Gospodynią na farze była Femija Bernatzki. Gospodarstwo proboszcza po wojnie się kurczyło, komunistyczne państwo polskie stopniowo zagarniało kościelną własność.
Gdy proboszcz Weidler(1922-1954) obchodził jubileusz 50-lecia kapłaństwa to ludzie składali mu prezenty. Ministranci uradzili, że ofiarują mu małego baranka z czerwoną szlajfką. Gdy ministranci przyszli z prezentem na fara to zostali ugoszczeni, a baranek puszczony na farski plac. Gdy tak siedzieli przy stole, to nagle kucharka wrzeszczy- Jeruna, poćcie ratować oweczku, bo se topi w hnojoku. Na farskim placu tak jak u każdego gospodarza był też hnojok. Baranka szczęśliwie uratowano.
Wszystkich księży, którzy zostali po wojnie na swoich parafiach, w 1954 roku spakowano w Raciborzu do pociągu i zawieziono do Nysy. Jak pociąg przejeżdżał przez Pietrowice to na peronie żegnało ks. Weidlera wielu ludzi. Potem proboszczem został ks. Gołębowski (1954-1964). Na farskim gospodarstwie za Gołębowskiego pracowała Śliwkula z Fabrycznej i Paulina Siwkowa z Zawodzia. Na farskiej łące siano przewracali starsi ministranci i kościelniki, też Józek Steuer.
Proboszcz Gołębowski trzymał już tylko jedną krowę i może ze dwa barany. Potem zabrano mu stodołę i resztę pola i już nie trzymał żadnego bydła. Tę ostatnią krowę kupiono w Ściborzycach w powiecie głubczyckim. A było to tak: Do Ściborzyc autem przyjechali proboszcz Gołębowski z Pietrowic i jego kolega proboszcz Sorek z Cyprzanowa oraz kościelniki Józek Steuer i Teodor Bensch. Po zobaczeniu krowy u gospodarza i ustaleniu ceny, proboszcz z Cyprzanowa pyta gospodarza ze Ściborzyc - A tak do kościoła to chodzicie? Ano chodzimy, ale do ewangelickiego, bo my ewangelicy, odpowiada gospodarz ze Ściborzyc. Wtedy proboszcz z Janowic postanowił nawrócić gospodarza ewangelika na wiarę katolicką i rzekł - No to my wam damy dwa razy więcej za ta krowa, ale za to wy się ochrzcicie w kościele katolickim. I wtedy się zaczęło. W ruch poszły kije i sztachety i delegacja z Pietrowic nie wiedziała kiedy znalazła się na drodze, tak szybko uciekali. I poszli do drugiego gospodarza, ale już bez intencji nawracania na wiarę katolicką. Krowa została kupiona, księża pojechali autem do domu, a kościelni zostali z krową i poleceniem pieszego doprowadzenia krowy do Pietrowic. Po kilku kilometrach krowa zaryczała i stop: Dali nie idzie ! Co tu robić? Kościelni wpadli na genialny pomysł, zerwali liście od ćwikle i wabili tymi liśćmi krowę. I tak szli, jeden kościelny prowadził krowę, a drugi przed pyskiem krowy trzymał liście i ją dokarmiał. Do Pietrowic zaszli późnym wieczorem.
Bruno Stojer